Możesz sobie obiecywać: "Nigdy więcej!", "Ani razu!", "Żeby nie wiem co!" A jak cię najdzie to choćbyś składał śluby jasnogórskie dać radę jest prawie niemożliwe. Najpierw zaczyna coś cię męczyć, jakby od środka. Zwykła, fizyczna potrzeba. Innych tak nachodzi ochota na ogórki kiszone bądź truskawki. Wiesz jednak, że nie o takie przysmaki tu chodzi i skutki decyzji, którą za chwilę podejmiesz (a właściwie już podjąłeś) mogą być trudne do przewidzenia. Zdrowa i odpowiedzialna część psychiki zaczyna bombardować twoją pamięć slajdami - przypominajkami, które mają na celu zapobiec przed ostateczną katastrofą. Chytrze jednak odnajdujesz pojedyncze i sporadyczne przypadki, które natychmiast urastają do roli kontrargumentów. "Proszę, proszę, wtedy to a wtedy było i fajnie, i na poziomie, i z fantazją" - myślisz sobie pokonując w myślach pamiątki porażek i kompromitacji...
W tym momencie już jesteś przegrany. Wyrok już zapadł! W odruchu samoobrony i usprawiedliwiania swoich czynów targujesz się sam ze sobą jak z przydrożną TIRówką, bułgarskojęzyczną obserwatorką twego upadku. Obiecujesz sobie umiar i rozsądek. Opanowanie i samokontrolę. Mamisz ego swojego nałogu tak długo dopóki nie przypomina ci ono wymiętą pacynkę. A ono, karmione tymi sterydami kłamstwa i obłudy szybko przeistacza się w potwora, które bez skrupułów poniesie cię aż na samo dno zażenowania i wstydu. Nie odpuści tak długo aż nie ujrzy cię zmierzwionego, powstrzymującego się od torsji, zapadniętego w bliźniacze kleszcze nałogu: depresję. Teraz to ty jesteś pacynką w jego rękach.
Ostatnie przygotowania. Rytuały zakończone kontrolą swojego wyglądu przed lustrem i zabezpieczeniem warsztatu. Możesz zaczynać. Możesz? Musisz. Ruszasz więc w drogę, którą przed tobą przebyły miliony tych, którzy rodzą się na nowo. Nim zorientujesz się, że purpura to szkarłat a kłujące ciernie przywołają cię do porządku i uświadomią prawdziwy cel twego zmagania będzie za późno. Już jest za późno. Mimo, że wydaje Ci się, że wszystko możesz, że teraz ty świat we władanie obejmujesz i dusze rozstawiasz po kątach i na ołtarzach, że ruszasz w wyprawę szlakiem Kolumba, Magellana czy Odysa. Nie pamiętasz w tym momencie, oszalały z podniecenia, że pierwszy skończył w biedzie pomówiony o zdradę, drugi przeszedł do historii jako ten, który pierwszy opłynął ziemię, mimo, że zginął marnie z rąk dzikusów w połowie swej drogi, a trzeciego po powrocie z tułaczki poznał tylko stary kundel, który zaraz zresztą zdechł.
Co takiego w tym jest, że mimo obietnic i zarzekań wracasz do tego dając świadectwo swego upadku, wiarołomstwa i słabego charakteru? Dając, ponadto, powód do krytyki, pośmiewiska, a może i pogardy. Co skłoniło do powrotu Richarda Nixona, zarzekającego się, że "już nigdy więcej". Co czuli ludzie gdy łamiąc dane słowo powracał de Gaulle czy Marszałek Piłsudski? Radość czy pogardę? Cokolwiek by nie czuli wiedzą teraz na pewno, że nigdy nie mówi się nigdy, a jak ktoś mówi, że odchodzi to tylko po to by wrócić.
Panie i Panowie, finałowa scena każdego poniżenia. Obnażenie. Zgaście światła i milczcie przez chwilę, a potem drapcie, plujcie, wyzywajcie, a jeśli jest wśród was (skąd by miał się wziąć, swoją drogą) życzliwy memu parszywemu jestestwu posłaniec, niosący jak my wszyscy, nie wiadomo czyją wiadomość, nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd niech przynajmniej zrozumie, wiedząc, że mogło trafić na niego. I niech nie wybacza jeśli nie chce.
Świecie mój, uwaga, mówię to: "Pomimo wielu obietnic i przyrzeczeń. Niepodważalnych argumentów świadczących o szkodliwości tego procederu. Świadom tego co sam sobie gotuję postanawiam chwycić za pióro. Wracam do pisania!"
Leopold Staff
Odys
25 marca 2009 r.
Will Forceber