Pamiętam jak czytałem Kamienie na szaniec. Wypieki, jakie miałem wtedy na twarzy powtarzały się może później przy okazji chorób i gorączki. Już nigdy z powodu książki. Podstawa do głębokiej psychoanalizy: Co takiego było na kolejnych stronach, że przygody opisywane przez Karola Maya były przy tym jak Koziołek Matołek przy Herkulesie?
Czemu ja, osoba, która ma silne poczucie niezależności, niezdyscyplinowania wręcz, za swoich bohaterów uznała członków Szarych Szeregów i Armii Krajowej? Dziś po raz piąty z kolei patrzyłem z zadumą jak rozpędzone miasto staje. Oczywiście każdy widzi to co chce. Można dostrzec zagubionych kutasów w garniturach i pretensjonalne paniusie w stylu bizneswoman, jak zdezorientowane jedno z drugim patrzy po sobie i zastanawia się czy w Ameryce nastąpił kolejny atak, a może niespodziewanie zmarł kolejny papież. Jeszcze gorsze są osoby, które zdają się zdradzać irytacje z powodu tego, że muszą postać kilkanaście sekund w skupionym mieście, które za nic ma ich najważniejsze przecież zakupy, czy spotkanie biznesowe. Nie zmienia to jednak faktu, że w swej masie miasto, przecież w większości złożone z nie-Warszawiaków, najbardziej nie lubiane miasto w Polsce, zamiera i oddaje hołd:
(oczywiście wikipedia podaje inne liczby).
Nie łatwo dzisiaj ocenić postawę pokolenia naszych dziadków i pradziadków. W ogóle chyba lepiej unikać oceny minionych pokoleń, jak mówił Benedykt XVI, skoro nie zna się tamtych realiów, wyborów i dramatów z tym związanych. Mówię o ocenie decyzji, nie samej walki ta zasługuje na podziw i uznanie.
Czy Powstanie miało sens i czy do Powstania musiało dojść? Bardzo trudne pytanie. Wręcz dramatyczne! Właśnie to pytanie pojawia się najczęściej przy okazji kolejnych rocznic. Zauważyliście, że lata PRL-u wyniosły to pytanie do rangi kanonu? Można niejednokrotnie spotkać osobę, która nie wie ile trwała walka powstańcza, nie potrafi wymienić ani jednej osoby związanej z Powstaniem, więcej: nie zna jakiekolwiek szczegółu, ale z miną i tonacją mędrca zadaje dyżurne pytanie: Czy Powstanie miało sens?
Otóż przez ledwo ponad pół roku do końca wojny, jaki upłynął od kapitulacji Powstania i niespełna trzy lata jakie minęły aż reżym z sowieckim rodowodem rozplugawił się u nas na dobre. Powstanie obrosło taką legendą, że przemilczanie go, jak w wypadku Katynia, bądź przekłamanie, jak w wypadku podziemia powojennego, nie miało najmniejszych szans powodzenia. Łatwiej było zadawać do znudzenia pytanie o sens. Bombardowane tym pytaniem pokolenie naszych rodziców, słysząc ciche podszeptywanie odpowiedzi negatywnej (przykładem może być chociażby ostatnia - mimo wszystko piękna - scena, w najsłynniejszym do lat 70-tych polskim filmie: Kanał A. Wajdy) musiało w naturalny sposób dojść do stwierdzenia, że nie, że nie było warto, że nic nie usprawiedliwia największej w dziejach świata hekatomby beznadziejnej walki. Gdyby nasi rodzice udzielili sobie innej odpowiedzi nie mogliby w spokoju budować Polski Gierka. Musieliby z nią walczyć bądź przynajmniej kontestować. Nie mówię tego z wyrzutem! Sam bym pewnie tak myślał gdybym żył większość życia w niewoli. Na dodatek pokolenie dzieci bardzo często odrzuca ideały poprzedniego pokolenia. Historia, magistra vitae, zna bez liku takich przypadków. Skoro sami Polacy odrzucili Powstanie, odrzucił i je zafascynowany nim wcześniej świat. Okładki amerykańskich gazet i strony historycznych magazynów zajęło inne warszawskie powstanie: powstanie w getcie, dla upamiętnienia którego zrobiono tak wiele, że trudno sobie wyobrazić by można jeszcze więcej.
Historia pokazuje też, że ideały które odrzucają rodzice przejmują od swych dziadków wnuki. Czy tak się stanie i tym razem i czy jeśli tak się stanie wyjdzie to nam na dobre? Czas pokaże. Jedno wydaje mi się być pewne. Tak, czy inaczej oceniane Powstanie warto przywrócić naszej pamięci, a następnie pamięci innych.
Warszawie w roku 2000
Julian Tuwim
PS. Pod koniec wojny Warszawa zniszczona była w 90 proc. Niektóre dzielnice w 99 proc.
Szczepan Zamokły Satanowski